Jest 1968 r. Dwoje architektów, Ewa Dworzak i Krzysztof Leśnodorski, postanawia zmienić obraz Krakowa. Marzy im się więcej modernistycznych kształtów, miasto, w którym wysokie wieżowce pną się ku górze na wzór drapaczy chmur w gęsto zaludnionym Manhattanie – dzielnicy nowojorskiej elity. Z pewnością ci dwoje mieli wspaniałą ideę. Marzenia o Manhattanie mogły się ziścić. Projektanci z zespołu Zdzisława Arcta wygrali konkurs architektoniczny na koncept budynku Naczelnej Organizacji Technicznej. To miał być początek czegoś wielkiego: wysokiego Krakowa, biurowców z dużymi przeszklonymi oknami, w których poważnie ubrani dżentelmeni pochylają się nad światem biznesu. Na przekór oczekiwaniom świat ten jednak był daleki od rzeczywistości.
Siedem kolejnych lat polscy architekci planowali zmianę polskiej stylistyki architektonicznej na amerykańską, którą wydawała się wtedy bardziej „światowa”. W planach uwzględniono obszar ulic Prażmowskiego, Lubomirskiego i Warszawskiej. Wydział Architektury Urzędu Miasta w Krakowie wkrótce potem zweryfikował i poddał ograniczeniom ambitne cele narzucone przez projektantów. Ostateczna wysokość manhattańskiego wieżowca miała wynosić 92 metry.
Na plac przyszłego imperium spotkań biznesowych, które miało nie tylko stać się wizytówką Krakowa, ale przede wszystkim narzucić okolicy styl wystawniejszy niż szara i brudna Warszawa, wprowadziła się firma Mostostal. Tym razem twórcy nowo powstającej Huty im. Lenina w Krakowie mieli za zadanie wybudować zachwycający drapacz chmur. Jakie rozczarowanie spotkało mieszkańców i urzędników, kiedy po czterech latach dowiedzieli się, że zabrakło funduszy na dokończenie inwestycji! Dwadzieścia cztery piętra wieżowca stały nagie na oczach tysięcy mieszkańców.
Po tym rozczarowaniu plany architektoniczne zalegały w starych szufladach i tylko pusty, samotny Szkieletor przypominał o wielkich marzeniach o ucieczce w nowojorski Manhattan. Minęło 11 lat. Współtwórca projektu, Krzysztof Leśnodorski, zaczął przeglądać stare plany zabudowy tej części Krakowa. W 1986 r. został poproszony o kolejne opracowanie projektu – tym razem Szkieletor miał się stać Centrum Kongresowym Nauki i Techniki. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie fakt, że i tym razem architekt musiał się zmierzyć z kolejnymi przeciwnościami losu.
I tym razem prace zostały wstrzymane. A wszystko za sprawą terenów między placem budowy a Uniwersytetem Ekonomicznym. Władze uczelni stanowczo opowiedziały się za tym, by oszczędzić powierzchnie pod zabudowę luksusowych biurowców na rzecz szkolnictwa wyższego. Była to próba zawładnięcia gruntami, których szkolnictwo i przyszłe młode mądre głowy potrzebowały do tego, aby wzbogacić polską gospodarkę i społeczeństwo nauką, pracą, wiedzą i doświadczeniami naukowymi. Krzysztof Leśnodorski musiał się zmierzyć z nowym wyzwaniem. Wraz z Witoldem Gilewiczem i Andrzejem Kłosakiem rozpoczął pracę nad czterema nowymi możliwościami zagospodarowania małego Nowego Jorku.